loader gif

Bajka o dwupunktowej królewnie

Daleko stąd, na wyspie unoszącej się w przestworzach, gdzieś na końcu świata albo nawet dalej, w Królestwie Światła, mieszkała królewna o imieniu Ariael. Była to bardzo wesoła i piękna królewna, władająca mądrze swym dziedzictwem we współpracy z Inteligencją Wszechświata.

Jej wyjątkowość, przejawiająca się w żółtych, czarodziejskich oczach, skrywała wiele tajemnic. Spojrzeniem tym zjednywała sobie serca, a śmiechem zdobywała przyjaciół. Uroda jej była ciepła i promienista, co podkreślały burze rudych loków okalających jej śniadą twarzyczkę. Była też nieporównywalnie wysoka w stosunku do innych kobiet z krainy. Zdawała się być silna jak wierzba, a jednocześnie delikatna i kobieca jak brzoza.

Jej podejście do życia często odbiegało od powagi pełnionej przez nią funkcji, przez co spędzało sen z powiek marszałkowi i członkom dworu. Na domiar złego, była bardzo łatwowierna i ufna, co sprawiało, że wpadała ciągle w jakieś tarapaty.

Królestwo to było niezwykłe i piękne. Wszędzie z żyznej ziemi wyrastały różowe kryształy, w których odbijały się słoneczne promienie. Formacje te zasilały miasta dobrą energią, a mieszkańcy byli ludźmi zgodnymi, radosnymi i szczęśliwymi. Pomagali sobie wzajemnie z wielką życzliwością i żyli w harmonii, niczym w idyllicznej krainie, w której istnienie nikt by nie uwierzył. Nie było tak jednak od zawsze.

Czasem nad krainą przemykały cienie dawnych wydarzeń. Królewna bywała smutna, bo rządziła sama. Miała wprawdzie wokół siebie wiele dam dworu, przyjaciół z sąsiednich królestw, elfów, wróżek i wszelkiej maści dziwnych stworzeń, lecz doskwierała jej samotność. W zamku tym bowiem dawniej mieszkał również książę, którego bardzo kochała.

Zwyciężył w nim jednak mrok zaszczepiony przez złą czarownicę Fekalinę. Okrutna wiedźma rzuciła na niego urok, przez co uzależnił się od miodu pitnego i ograbiał potajemnie skarbiec, po to, by uprawiać hazard w przydrożnych gospodach. Pozwoliła mu odejść licząc, że wróci, gdy wytrzeźwieje. Proponowała mu terapię u miejscowej szeptuchy, wszystko jednak bezskuteczne było w jej walce o miłość. On zaś zaczął się zadawać z opryszkami i księżniczkami o złej reputacji.

Królewna nie umiała mu pomóc i nie wystarczyła jej miłość, by odmienić jego serce. Królestwo ogarnął chaos, gdy ciągle żądał od niej kosztowności i straszył swymi kumplami spod ciemnej gwiazdy. Niestety, stoczył się na margines społeczny i zamieszkał w lesie zajmując się hodowlą kóz. Nie był już tym człowiekiem, jakiego znała i pokochała.

Po tych przygodach zaświeciło nad krainą migotliwe słońce, rozpraszając powoli ciemności. Królewny serce żyło wspierane przez jej bliskich i dobre wróżki. Wyjeżdżała w dalekie podróże i poznawała świat na nowo. Zawsze wracała w końcu do domu, gdzie czekała na nią spokojna przystań.

Jednak Ariel zamknęła swe serce. Bała się już książąt. Gdy tylko pojawiał się jakiś, uciekała do swej wieży. Oni zaś odjeżdżali, a królewna płakała patrząc długo przez okno na lasy i góry. Żaden nie miał bowiem odwagi i cierpliwości, by wejść na sam szczyt zamczyska i zdobyć jej miłość. Mimo tego, że wszyscy poddani bardzo ją kochali, w głębi duszy czuła nieustannie jakąś pustkę. A królestwo potrzebowało króla.

Pewnego dnia, na zaproszenie królewny, zawitał do zamku kolejny książę. Planowała ugościć go mile, bo pochodził z sąsiedniej krainy Skalistych Brzegów. Nie wiedziała jak wyglądał, a on też nigdy wcześniej jej nie widział. Znała go z opowieści. Legendy mówiły, że był wielkim, niezwykle mądrym władcą o gołębim sercu. Chciała nawiązać z nim stosunki czysto dyplomatyczne, by jej poddani mogli łowić ryby w królewskich wodach pośród gór.

Jednak, gdy tylko Otello ujrzał królewnę, bardzo jej zapragnął. Urzekła go jej uroda, elokwencja i bijące z niej światło. Ona zaś, spostrzegając coś niepokojącego w jego oczach, powiedziała wprost z przerażeniem:

– Gdyby te oczy mogły zabijać…

– To by zabijały – odparł jej. – Moja królewno, nasze serca się połączyły. Nic na to nie poradzisz. Nie uciekniesz przed tym. Nawet jeśli spróbujesz, nie zerwiesz łączącej je nici – powtarzał nieustannie.

Ona jednak uciekała ciągle do swej wieży, raz za razem, gdy tylko się zbliżał. Nie bała się jego mroku, ale wiedziała, że jest niebezpieczny. Wiele lat bowiem sama żyła pogrążona w ciemnościach, w tęsknocie za czymś, czego nie potrafiła nigdy nazwać.

– Książę, ty masz już swe królestwo, moje nie jest ci potrzebne. Wracaj do swego świata – upierała się.

Otello jednak wytrwale stał pod wieżą, walił w jej drzwi pięściami, nawołując królewnę:

– Nie skrzywdzę cię. Zaufaj mi. Nic ci nie grozi. To nie twoja wina, że twoje serce chce kochać. Pozwól mu na to.

I wrzucał przez okna wiersze, róże, serca wykrawane z papieru i pocałunki. Aż w końcu stwierdziła:

– W tym mężczyźnie jest romantyzm. Rozumie mój ból i smutek. Może już czas wyjść z mojej samotni?

Ugięła się królewna, bo już bardzo go kochała. Nie chciała tylko, by wiedział, bo bała się znowu cierpieć.

Poprosiła go, by został dłużej i nie odjeżdżał jeszcze. Miłość kwitła, dodawała jej uroku i rozświetlała oblicze. Książę również był bardzo szczęśliwy. Uskrzydlała go jej radość i każda chwila z nią spędzona była dla niego cenna. Zdawał sobie sprawę, że kiedyś nadejdzie dzień, gdy będzie musiał wrócić do swego królestwa.

Ariael poświęcała mu cały swój czas, zaniedbując swoje obowiązki. Pewnego dnia, przybył nadworny zarządca mówiąc z niepokojem:

– Wasza wysokość, przybywają poddani ze swymi troskami, a ty nie masz czasu ich przyjąć. Podatki nie zebrane, kryształy się nie regenerują. Wszystkie spotkania dyplomatyczne przełożone na kolejne miesiące. Wasza miłość musi pamiętać o obowiązkach. Całe królestwo cię potrzebuje, Ariael!

– Ależ mój drogi, nic się takiego nie stanie, jeśli wszyscy chwilę poczekają. Czyż nie cieszy was, że jestem szczęśliwa?

– Jak najbardziej moja pani! Jednak spójrz na stos dokumentów czekających na twój podpis! – wykrzyknął niemal przerażony.

Ariael spojrzała na stół wypełniony papirusami i planami. Zaniepokoiła się mocno. Wyjrzała przez okno na dziedziniec, gdzie czekali przyjaciele, których za każdym razem odprawiała do domu mówiąc, że nie ma czasu. Zastanowiła się:

– Najwyższa Inteligencjo! Pomóż mi! Ta miłość zawżdy rozum mi odebrała! A wiem, że ten książę nie jest i nigdy mój być nie może. Cieszę się każdą chwilą. Wiem, że będzie chciał w końcu odejść. Ja kocham szczerze jego spojrzenie na świat, wszystko to, kim jest.

– Wejdź na wieżę – usłyszała głos wewnątrz siebie. Pobiegła zatem czym prędzej.

Na wieży zastała leśnego czarodzieja. Stał na tle zachodzącego słońca a jego długie, siwe włosy rozwiewał delikatny wiatr. Z potarganej brody wystawały tu i ówdzie jakby listki drzew, a z kieszeni korzenie. Szarobura, ciężka szata spływała do samych stóp odzianych w drewniane trzewiki. Wyglądał jakby miał z tysiąc lat.

– Witaj królewno – powiedział radośnie.

– Czarodzieju, czy to ty mnie tu wezwałeś? Skąd się tu wziąłeś? – zapytała zdziwiona.

– Są na tym świecie siły o wiele potężniejsze ode mnie. Widocznie skierowały mnie do ciebie, bym mógł dać ci prezent.

– Jaki prezent? Mam skarbce pełne złota. Nie potrzebuję niczego.

– Owszem, lecz twoje serce świeci pustkami. W tym kierunku powinnaś skierować swoją uwagę.

– Mylisz się starcze. Moje serce jest pełne miłości – rozzłościła się.

Wtem leśnik o imieniu Sasafras, uniósł w przed siebie obie dłonie. Zapulsowały różnymi kolorami i popłynął z nich ciepły blask.

– Królewno, Wszechświat daje ci pewien dar. Oto dwa punkty, dzięki którym możesz bezpośrednio sięgać do Świadomości Absolutu. Tam znajdziesz prawdę i lekarstwo na trawiące cię boleści. Możesz korzystać z nich w każdej sprawie. Pamiętaj jednak, że Pole Świadomości jest bezwzględnie inteligentne. Zna nieskończenie wiele rozwiązań, których ty nie jesteś w stanie dostrzec. Będzie się z tobą komunikować, gdy tylko dasz mu szansę, by cię prowadziło.

– Co to dla mnie oznacza? – zapytała niewinnie.

– Niech twoje intencje będą rozważne, ale też niech nie zadziwią cię cuda, jakie mogą się wydarzyć. Żadne rozwiązanie nie jest rozwiązaniem złym. Zawsze otrzymasz to, czego najbardziej potrzebujesz, aby się rozwijać i być lepszym człowiekiem.

– Czy jest tu jakiś haczyk? Trudno mi uwierzyć w tak niezwykły dar i to właśnie dla mnie.

– Haczyków i wędek brak. Nie podpisujesz cyrografu i nie żądam od ciebie twej duszy. Jeśli będziesz dobrą uczennicą, zawsze już będziesz widziała prawdę w sobie i innych.

– Dobrze. Cokolwiek to jest, pięknie wygląda i pragnę to mieć. Jaką wyznaczasz mi cenę? Dwa worki złota wystarczą?

– Nic nie płacisz, pod warunkiem, że będziesz się dzielić z innymi tym, co odkryjesz i czego się nauczysz. Ale żeby nie było zbyt pompatycznie, to przyznasz mi wieczysty abonament na herbatę w zamku. I dożywotnie prawo do zbioru ziół w królewskich lasach.

– Nie ma problemu! Co tylko zechcesz! – krzyknęła uradowana. – Zatem, co teraz mam robić?

– Wyraź intencję – powiedział Sasafras, ocierając łzę wzruszenia drgającą delikatnie w kąciku oka.

– Sen z powiek spędza mi ten książę. Jeśli to uczucia prawdziwe, chcę to wiedzieć i niech trwa. Jeśli to tylko pragnienie, zabawa mymi uczuciami, zabierz to ode mnie, bym nie cierpiała bardziej, niż to konieczne.

I Ariael, stojąc na szczycie swej wieży, na końcu świata, zrobiła dwupunkt. Ufała głęboko, że to co dla niej najlepsze, po prostu się stanie.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Z dnia na dzień Otello coraz mniej okazywał jej swej czułości i zainteresowania. Przestał wysyłać jej róże i wiersze. Wtedy królewna wpadała w panikę. Zwróciła się do Pola:

– Czy to jednak nie było prawdziwym? Znowu udałam, że broda sinobrodego nie jest jednak taka sina? Cóż mam czynić?

– Pokaż mu lochy zamku – odpowiedział głos.

– Ależ jak to? Gdy je zobaczy, ucieknie!

– Prawdziwa miłość akceptuje wszelki nieporządek – odparło echo.

– Dobrze, tak więc uczynię.

Następnego dnia zaprosiła Otella do podziemia. Tam odór stęchlizny unosił się w powietrzu. Było ciemno i obskurnie. W niektórych komnatach paliły się ogniska.

Weszli do pierwszego pomieszczenia. Tam przykuty łańcuchami czarny, włochaty potwór z czerwonymi oczami warczał wściekle szarpiąc się i śliniąc.

– A co to królewno? Czyżby lęk przed odrzuceniem? Paskudny niezmiernie! Co on tu robi? Musisz się go pozbyć!

– Bardzo się staram, uwierz najdroższy. Wywożę go do lasu, lecz on ciągle wraca pod bramy zamkowe. Dlatego trzymam go tutaj.

– Tak paskudny program nie pozwoli ci kochać w pełni. Zrób z nim porządek. Teraz już jestem pewien, że to on nie pozwala mi spać w nocy. Jest uciążliwy i bardzo męczący.

– Tak mi przykro mój książę. Naprawdę, postaram się. Obiecuję, że się nim zajmę.

Podeszła do stworzenia i pogłaskała je po głowie. Uspokoiło się nieco. Dała mu kawałek kości, po której już pełzało robactwo.

– Wiem, że nie powinnam go karmić. Przez to rośnie tylko w siłę. Jest jednak częścią mnie i tego zamku. To pamiątka po byłym mym ukochanym. Oswoję go i wypuszczę na wolność. Daj mi trochę czasu – prosiła.

Przeszli do komnaty obok. Tam siedział w kącie mały chłopiec, w podartych spodniach i koszuli. Jego brązowe, gęste włosy bez blasku sklejał brud. W swoich dłoniach trzymał rannego szczura, któremu obwiązał ciało skrawkiem swego ubrania. Zerknął ze strachem na parę, która weszła do pomieszczenia i schował głowę w kolanach tuląc do siebie stworzonko jeszcze mocniej, jakby je chciał przed czymś ochronić.

– A to królewno? Cóż za zjawisko?

– To mój cień dzieciństwa.

– Nie podoba mi się to, jak go traktujesz. W łachmanach siedzi w ciemnościach wraz ze szczurami.

– Ale ten szczur ma tylko jego. Nikt inny go nie kocha.

– Jednak to, że kocha go tylko on, nie sprawi, że będzie kochał tylko jego.

– Chłopiec go karmi i dba o niego. To jego jedyne zadanie. Nie ma innego i do żadnego innego się też nie nadaje.

– A sprawdziłaś kiedyś, co jeszcze potrafi? Może gdybyś go stąd wypuściła, nakarmiła i ubrała, zobaczyłabyś jego radość i to, do czego jest dzięki niej zdolny? Przytuliłaś go chociaż raz?

– Nigdy nie przyszło mi to do głowy – zamyśliła się. – Ale mogę spróbować.

Książę posmutniał, ale podążał dalej za Ariael. Zeszli jeszcze głębiej, do najniżej położonych komnat skąd docierał tak przejmujący chłód, że przyprawiał o dreszcze. Rozwarła przed nim wielkie, już nieco spróchniałe, drewniane drzwi. Ich głębokie westchnienie mówiło, że dawno nie były otwierane.  Jęknęły przeraźliwie pod naciskiem jej dłoni. Twarz księcia owiało mroźne powietrze, a odrobiny lodu wbiły się w jego włosy. Wszedł do środka i rozejrzał się.

– Królewno, tu nic nie ma.

– Jak to nic nie ma? Niczego tu nie widzisz? – zdziwiła się.

W kąciku paliła się lampa, która jednak nie dawała żadnego ciepła. Ściany pokrywało coś białego na kształt mchu. Skrzyło się, lekko odbijając nieśmiały blask płomienia.

– Tu jest pusto i zimno moja droga. Co to za miejsce?

– Moje ulubione. Tu jest wszystko, co mam i czego nie mam. Wszystko i nic. Zobacz, jak tu pięknie! Możesz się przytulić do każdej ściany! Są miękkie i puszyste. Widzisz te cuda?

– Nie rozumiem cię Ariael. To pustka. Nicość. Tu jest okropnie – powiedział starając się opanować dreszcze.

– Nie wiem, dlaczego nie widzisz tego, co ja. Dla mnie to wszystko, co mam – załkała.

Książę był już tym wszystkim wyraźnie obrzydzony. Jego twarz przybrała ze złości zimny wyraz, a rysy się zaostrzyły dodając mu kilka lat.

– Droga królewno, na takim wózku daleko nie zajedziemy! To wszystko musi stąd zniknąć, jeśli chcesz, aby relacja między nami przetrwała – rzucił i wybiegł szybkim krokiem z lochu na dziedziniec.

– Ależ Otello! Bardzo chcę! Zrobię to! – krzyczała cała rozedrgana podążając za nim i potykając się o swą suknię na schodach. On jednak zamknął się przed nią w swej komnacie.

Następnego dnia Ariael po kolei robiła dwupunkt na każdego swego stwora. Przytulała je czule, nie bacząc na ich agresję, opór czy zagrożenie. Zawoziła do lasu i wypuszczała na wolność, żegnając z wdzięcznością za odbytą naukę obcowania wraz z nimi.  Niektóre jednak powracały i nie dawały księciu spać, wyjąc i łkając nadal po nocach. Królewna również stawała się wówczas nerwowa i agresywna, zbiegała ciągle do lochu uspokajać je wszystkie. Pewnego dnia książę nie wytrzymał.

– Dość tego! Dosyć mam tych brudnych lochów i dziwnych twych stworów! Dopóki się ich nie pozbędziesz, nie mam zamiaru wracać!

Królewna poczuła się winna, że nie udało jej się spełnić jego żądania.

– Mój drogi, daj mi więcej czasu! Staram się, naprawdę, czy nie widzisz? Czy nie dostrzegasz, że robię to z miłości do ciebie?

– Najpierw moja droga, pokochaj samą siebie… – powiedział oschle, po czym wsiadł na koń i odjechał.

Ariael wbiegła na wieżę. Spoglądała za nim i wołała.

– Wróć proszę! Pozbędę się ich! – krzyczała. – Otello, pobądź jeszcze ze mną!

On jednak nie słyszał już wołania. Królewnę ogarnęła rozpacz. Nad Królestwem Światła zawisły ciemne chmury. Nie schodziła z wieży przez trzy tygodnie wyglądając go ciągle. Przybyły elfy, by czesać jej splątane włosy. Maleńkie chochliki ocierały jej łzy. Bladła i chudła z dnia na dzień, traciła swój blask i urodę. Zawitali w końcu również czarodzieje, zaalarmowani stanem duchowym królewny.

– Kochana, musisz pozwolić mu odejść. Ten książę był bowiem pożyczony. Czyż niczego się nie nauczyłaś do tej pory? – rzekł czarodziej leśny ubrany w szatę utkaną z liści i gałęzi. Pogładził Ariael po wyblakłej czuprynie i wcisnął w jej dłoń fiolkę z czarodziejską, wzmacniającą miksturą.

– Wiedziałam, lecz świadomie poprosiłam, by został. Widziałam jego mrok, chciałam rozproszyć mu ciemności. Jak mam nadal wierzyć w miłość Leśniku? Czy kiedykolwiek znajdę takiego, który mi będzie tak bliskim?

– Książę ma też swoje lochy, które mu przyjdzie teraz oczyszczać. Ty jednak nie zamykaj swego serca. To, iż odchodzi, nie oznacza, że nic nie czuł. Nie znaczy też, że masz przestać kochać. Po prostu odpuść swój upór.

Sasafras odpalił fajkę z leśnego runa i podał ją Królewnie. Zaciągnęła się mocno i otarła łzy.

– Poddaję się więc… – rzekła wypuszczając powietrze ze swych płuc.

Wtedy dało się słyszeć jakieś wołanie z dziedzińca. Wyjrzała przez okno i ujrzała wysokiego mężczyznę, który spoglądał w górę i krzyczał coś wymachując rękami.

– Głośniej, bo nic tu nie słyszę! – zawołała do niego.

– Zauważyłem, że waćpanna przygłucha! Już trzeci tydzień pod zamek podjeżdżam, wołam i nikt wpuścić mnie nie chciał!

Wydała więc rozkaz, by otwarto bramę.

– No nie, następny jakiś? – pomyślała. – Już mam dosyć tych książąt! Może to trzeba znaleźć żabę czy ropuchę, ale taką, co świata poza mną nie będzie widziała!

Czarodziej tylko się uśmiechnął. Wychyliła się i raz jeszcze spojrzała na zjawisko, które wtargnęło w progi zamczyska.

– Przybywam na białym koniu! – krzyknął.

Królewna prychnęła śmiechem.

– Pretendujesz do miana królewicza?

– Raczej kurewicza! – odkrzyknął.

Ariael się roześmiała i zbiegła szybko z wieży.

– Kogo szukasz? Królewny?

– W sumie nie. Już wiele poznałem i żadna mi nie odpowiadała. A ty szukasz księcia?

– Też nie. Mam ich dosyć.

– No to nie szukajmy razem i zostańmy parą.

Znowu się roześmiała.

– Co to za pajac jeden? – pomyślała.

Zeskoczył z konia i podszedł do niej pewnym, sprężystym krokiem.

– To jak królewno? Pokażesz mi swoje lochy?

– A po cóż chcesz wiedzieć, co tam mam?

– Chcę wiedzieć, co masz najstraszniejszego i najbrudniejszego w twym zamczysku.

– Dziwny jakiś – pomyślała i poprowadziła go do podziemi. Liczyła, że przestraszy się sam. On jednak tylko się śmiał.

– Ach, królewno, nie takie już lochy widziałem! Pokażę ci też moje. A potem nawet sypialne komnaty, jeśli zechcesz odwiedzić moje królestwo! I ugotujemy razem obiad! Co ty na to?

– No wariat jakiś! – myślała Ariael. – Takiego samca alfa mój zamek jeszcze nie gościł. Nie wiem, kto to, ani czego chce. Ale to bardzo intrygujące. Ufam jednak, że mi Pole wysyła to, co dla mnie dobre.

– Zapraszam cię Słońce!

– Nigdzie nie pojadę, bo się boję!

– Ale czego się obawiasz? Nie mierz wszystkich jedną miarą! Jeśli chcesz mieć coś, czego nie masz, zrób coś, czego do tej pory nie zrobiłaś. Co masz do stracenia?

– Generalnie, straciłam już wszystko, co mogłam stracić.

– Zatem będę na ciebie czekał – rzucił wesoło i zalotnie.

– Rozważę twą propozycję – odparła i pomachała mu z uśmiechem. – Może ja nie potrzebuję księcia? Może by lęki sobie poszły same, potrzebuję właśnie takiego kurewicza? – zastanawiała się.

– Pamiętaj jednak, zasada numer jeden: nie zakochujemy się! – powiedziała do niego.

– Dobrze, postaram się nie zakochać – odparł.

– A co ze mną? – zapytała zdziwiona.

– A ty kochaj… – powiedział beztrosko i odjechał w kierunku swego królestwa.

Królewicz zapadł jej w pamięci. Przed oczyma widziała jego błękitne oczy i bujną blond czuprynę. Ponawiał swe zaproszenie wysyłając jej pocztowe gołębie co kilka dni.

– Czekam na ciebie – pisał. – Pokażę ci rozlewiska i piękne bagna mej krainy. Poznasz mych przyjaciół i odpoczniesz od swych obowiązków. Twa komnata gotowa.

Lecz w jej głowie powstawało tysiące mrocznych scenariuszy.

– Skąd mam mieć pewność, że mnie nie zabijesz i nie zakopiesz w swym lesie? – odpisała.

– Co ty masz w tej głowie? Nie wiem, kto cię skrzywdził, ale to się leczy moja droga! Nie ufasz mi, to nie przyjeżdżaj! – napisał w ostatnim liście.

Królewna się przeraziła. Nie chciała odepchnąć od siebie kolejnego mężczyzny, choć go zupełnie nie znała. Zapakowała kufer a służba przygotowała jej powóz.

– Ach w pole! Potwory wcale nie siedzą w lochach, ale w mojej głowie! To tam jest ich mieszkanie. Chcę, żeby się wyprowadziły jak najdalej ode mnie – myślała. – Jeśli mam pokonać lęk, muszę zrobić to, czego najbardziej się boję. Jadę sama – powiedziała do czarodzieja.

– Jedź dziecino. Pamiętaj, że wystarczy wypowiedzieć moje imię, a zjawię się tuż obok. I masz ze sobą całe Pole. Nic ci nie grozi – szepnął kłaniając się przed nią z szacunkiem.

– Gdybym nie wróciła w ciągu miesiąca, to znaczy, że mnie zamordował i rzucił psom na pożarcie. Albo sokołom. Chyba, że ma smoki… – zaczęła snuć niestworzone historie.

– Jedźże już marudna białogłowo! – krzyknął Leśnik, uderzając w zad pierwszego w zaprzęgu konia. Powóz ruszył pozostawiając za sobą tumany kurzu, a Sasafras udał się spokojnie do zamku na herbatę.

Królewna dotarła po trzech dniach do Mroźnej Krainy, którą władał królewicz Testeron. Jej oczom ukazał się ogromny, zaniedbany zamek. Brakowało w nim fragmentów muru, a most zwodzony pełen był dziur.

– Tak, widać, że brak tu kobiecej ręki – burknęła pod nosem.

Książę wyszedł ją powitać. Nie wyglądał na specjalnie przejętego jej wizytą. Podał jej rękę, by pomóc jej wysiąść z powozu. Ariael potknęła się i wpadła po kolana w błoto.

– Witaj królewno w moim zamku! – roześmiał się głośno.

– Strasznie tu mokro i brudno! – krzyknęła wściekła.

– Chodź – pociągnął ją bez ceregieli za sobą – w środku jest za to ciepło i przyjemnie.

Weszli do środka. Co chwilę mijali jego rycerzy, lecz nie widziała nigdzie kobiet. Wewnątrz było ciemno i ponuro, a po korytarzach rozchodził się swąd palonego torfu. Kroczył tak szybko, że nie mogła za nim nadążyć. Nagle wpadła w stos mioteł i wylądowała na podłodze pełnej kurzu i pajęczyn.

– Skoro mnie zaprosiłeś, mogłeś tu chociaż cokolwiek ogarnąć! – wycedziła przez zęby otrzepując piękną, zieloną suknię.

– Nic ci się tu nie podoba! Uważaj, bo teraz jesteś na moim terenie. Jak widzisz, mam tu samych mężczyzn na zamku. Na pewno się ucieszą z takiej zdobyczy. I uwierz mi, że w moim bagnie nikt cię nie znajdzie.

Ariael się przeraziła. Zrobiła krok w tył próbując skryć się w ciemnym kącie przy ścianie. Odwróciła się na pięcie gotowa do ucieczki, lecz Testeron chwycił ją w pół i przerzucił sobie przez ramię.

– Naiwna! Łykasz wszystko jak młody pelikan! – jego gromki śmiech odbijał się echem od ścian. – Czego się boisz? Tylko żartowałem!

– To nie jest zabawne! Boję się! – krzyczała.

– Tak w ogóle, to nie masz ładniejszych sukienek? Wyglądasz jak zwykła dziewka, a nie królewna! Więc nie czepiaj się moich pajęczyn!

– Nie chciałam cię do niczego zachęcać ty gburze! Puść mnie! – zawołała uderzając go w ramię.

– Już ja się tobą zajmę! – rzucił i wbiegł lekko po schodach na najwyższą wieżę, po czym zamknął się z nią w południowej części zamku na tydzień. Nikt ich nie widział, ani nie słyszał. Nawet jego wasale zaczęli się zastanawiać, czy królewna przeżyła spotkanie z ich wodzem. On tymczasem uczył ją szermierki i zasad obrony.

Pewnego pięknego ranka, obudził ją zapach świeżej kawy z mlekiem i pieczonych bułeczek. Otworzyła nieśmiało oczy rozglądając się po jasnym pomieszczeniu. Obok jej łóżka stało śniadanie, a przy oknie dostrzegła kurewicza.

– Specjalnie dla ciebie wstałem o poranku, by pojechać do wsi po mleko – powiedział beznamiętnie zaciągając się fajką.

– Dziękuję o mój wybawco – zadrwiła pod nosem zadowolona. – Jesteś dla mnie bardzo łaskawy. Nie wyglądasz na takiego. Domyślam się, że sam doiłeś krowę – rzuciła radośnie.

– Eh, Ariael, niegrzeczna królewno. Pasowałabyś do mojej ferajny. Wszyscy cię tu polubili. Ale wiemy oboje, że nasze królestwa zbyt daleko są od siebie.

– Wiem o wszechwładny – uśmiechnęła się zalotnie. – Jednak miło mi było nauczyć się od ciebie sztuki walki i polowania. Czuję się niezwykle… wolna – rozmarzyła się.

– Mam nadzieję, że już nie będziesz tak naiwna. Odróżniaj miłość od pragnienia. To są dwie różne rzeczy. I wybierz królewicza, który naprawdę będzie ciebie godnym. Czekaj na niego, a nie bierz byle chłystka, co ci wyrzeźbi serce w sztachecie! Nie bądź głupia! – uniósł się.

– Wiem. Twoja nauka nie pójdzie w las. Czy przygotowałeś mi konie? Na pewno się już niepokoją w moim zamku. Tak długo mnie nie ma.

– Wszystko gotowe do drogi. Ale pojedziesz jutro. Dziś pokażę ci jeszcze magiczne jezioro. A potem się pożegnamy.

– Dobrze. Nie mam śmiałości ci się sprzeciwiać – znowu uśmiechnęła się pod nosem.

– I obiecaj mi jeszcze jedno.

– Co takiego? – spytała niewinnie trzepocząc rzęsami.

– Jeśli spotkasz już tego jedynego, to nie mów mi nigdy o tym.

– Dlaczego? – zdziwiła się.

Kurewicz uderzył się pięścią w czoło.

– Jak ty jednak nie znasz życia! To męskie ego! Mężczyźni nie chcą wiedzieć, że ktoś inny cieszy się zdobyczą, która przeszła im koło nosa – powiedział drwiąco i skierował się do drzwi. – A teraz przygotuj się na wyprawę.

– Przytulisz mnie?

– Nie, nie mam na to ochoty – rzucił przez ramię i wyszedł.

Spędziła ostatnie popołudnie radośnie, z humorem, na rozmowach i kolejnych naukach od wodza. Był on bowiem przywódcą rycerzy broniących ludzi przed najeźdźcami. Odwagą nie miał sobie równych, ale surowością swą maskował wszelkie przejawy człowieczych uczuć.

– Co za gbur! Gdy tylko stanie się bardziej czuły, zaraz mnie odpycha! – pomyślała. – Zachowuje się okropnie, choć jest mądry i dzielny! On jest taki jak… ja! To straszne! Ja też się tak zachowuję! Jakbym patrzyła w lustro… – uderzyły ją te myśli tak głęboko, aż zabolało ją serce. – Ale nie chcę taka być. Nie chcę!

Ze smutkiem pożegnała jego zamek licząc, że jeszcze kiedyś będzie jej dane się z nim pokłócić. Dla zasady. Dla samej przyjemności z buntu wobec wodza. Dłużyła jej się podróż do domu, sypiała w gospodach lub u dobrych ludzi. Nie posiadała się z radości, gdy ujrzała na horyzoncie swój dom.

Sasafras już czekał na nią przed fosą. Zatrzymała konie i rzuciła się w jego ramiona z wdzięcznością.

– Leśniku – jęknęła – masz może fajkę? Jestem taka zmęczona. Tyle mam ci do opowiadania!

– Proszę, już nabita – roześmiał się wciskając ją w jej dłonie. – Odkryłaś coś ciekawego, moja droga?

– Tak. Zobaczyłam prawdę o sobie. Chciałam mieć Otella tylko dla siebie. Chciałam, żeby nie odbierał mi tego, co mi dawał.

– I myślisz dalej, że to była miłość? – zapytał przebiegle.

– Na pochyłe drzewo to i Salomon nie naleje – szepnęła zaciągając się fioletowym dymem. – Kochałam go, ale ciągle żądałam. Chciałam kupić jego uczucia, nawet za cenę własnej godności. Chciałam od niego tego, czego nie potrafiłam dać sobie sama. To nie była bezwarunkowa miłość.

– A co z tym zimnym wodzem?

– Nauczył mnie, jak mam się bronić. Przed sobą także. Ale żadne z nas nie jest gotowe na miłość. Dlatego wróciłam. Śnił mi się dzisiaj jednak mężczyzna. Wokół było mnóstwo ludzi. Szedł u mego boku i mówił, że mnie kocha. A ja mu odpowiedziałam, że nie może mnie kochać, bo przecież mnie nie zna.

– Cóż, trudno nie znać królewny… – sapnął niecierpliwie Sasafras.

– Ale to tylko sen! – krzyknęła oburzona.

– Kochanie, zanim zaczniesz roztrząsać, co jest jawą a snem, iluzją a rzeczywistością, radzę się udać na kąpiel. Potem możemy porozmawiać przy herbacie. Tymczasem… – zawiesił głos na chwilę. – On już na ciebie czeka. Jest w zamku od wczoraj – roześmiał się.

– Gdybym była królową kazałabym cię nakarmić obierkami dla świń za twoje głupie żarty. Ale za te dwa punkty mam u ciebie dług. Trudno. Muszę to jakoś znieść – uśmiechnęła się radośnie i przytuliła do czarodzieja. – A miłość najwyraźniej sobie wyśniłam i sama mnie znalazła! Myślisz, że nie muszę już szukać?

– Pachniesz jak cała stajnia, na Boga, zlituj się – krzyknął chwytając ją pod rękę. – Chodź, wszyscy już się niecierpliwią. A gdy już odpoczniesz, możesz sobie dwupunktować nowe przygody…

– I nie omieszkam tego uczynić starcze z mchu i paproci.. – odpowiedziała z przekąsem przechodząc godnie przez progi zamczyska.