loader gif

Jak rozebrać duszę przed potencjalnym partnerem?

Ten wpis dedykuję Gabrieli, którą zaintrygował cytat Charliego Chaplina, który umieściłam na stronie Inteligencja duchowa:

„Twoje nagie ciało powinno należeć tylko do tego, który zakocha się w twojej nagiej duszy”.

Najpierw należałoby rozważyć, czym w ogóle jest dusza? Różne religie rozważają ją jako niematerialny pierwiastek ożywiający ciało, który człowiek otrzymuje od Boga Stwórcy i trwa nawet po jego śmierci. Koncepcji i wierzeń jest tak wiele, że nie da się jednoznacznie określić ani też zbadać, czy ona istnieje ani też czym właściwie jest. Religie pierwotne przyznawały istnienie duszy zwierzętom, roślinom a nawet minerałom. Wierzono także, że w czasie snu, choroby czy transu, dusza ludzka wędruje po świecie lub innych wymiarach.

W Egipcie starożytnym wierzono, że człowiek składa się z ciała, pierwiastka ba odpowiadającego duszy oraz ka – niematerialnego odbicia ciała lub ducha opiekuńczego. Afrykańskie wierzenia przedstawiają z kolei cztery elementy, z jakich składa się człowiek: duszę przeznaczenia, ducha przodka, eteryczny odpowiednik ciała i indywidualnego ducha. Słowianie wyodrębniali istnienie duszy jaźni, myśli (określającej stan własnej świadomości – za jej siedlisko uważano głowę) oraz duszy życia, oddechu (określająca stan siły życiowej – za jej siedlisko uważano serce lub brzuch). Judaizm mówi z kolei wprost, że człowiek niepodzielnie jest duszą (nefesz), a nie “posiada” duszę. Nefesz rozumiane jest jako wymiar biologicznego istnienia. Istnieją jeszcze dwa inne pierwiastki duszy: ruach rządzi emocjami, zawiaduje ambicją, żądzą, pragnieniem, zazdrością, zawiścią, współczuciem, litością itd. I pierwiastek najwyższy, neszama, który rządzi intelektem ludzkim i jego duchowością – kontroluje żądze i inne emocje. Tradycyjnie za „miejsce przebywania” nefesz uznawana jest wątroba, ruach – serce, neszamy – mózg.

Rzecz wygląda nieco podobnie jeśli chodzi o filozofię. Za twórcę koncepcji duszy uważa się Sokratesa, według którego dusza jest właściwym człowiekiem, jego „ja”, odróżniającym go od zwierząt. Jego uczeń Platon uważał, że dusza to esencja człowieka, cząstka decydująca o jego zachowaniu. Twierdził, że “człowiek to dusza uwięziona w ciele”. Tylko Arystoteles nie wierzył w jej nieśmiertelność. Epikurejczycy wierzyli z kolei, że dusza składa się z atomów oraz, że cały Wszechświat posiada duszę będącą harmonią. Jej esencja posiada doskonałe proporcje matematyczne, będące podstawą muzyki sfer. Indywidualne dusze były częścią tej duszy Wszechświata. Z kolei na starożytnym filozofie Lukrecjuszu, wyróżniającym duszę biologiczną oraz subtelną umieszczoną w sercu i odpowiedzialną za poznanie i emocje, wzorował się prawdopodobnie Jung.

W filozofii nowożytnej Kartezjusz mówi, że człowiek jest duszą anielską, czysto duchową istotą, która zamieszkuje ciało. Marek Aureliusz, cesarz i filozof, mówił nawet: “Jesteś duszyczką, która dźwiga zwłoki”. Schopenhauer głosił pogląd, że ciało jest narzędziem poznania dla duszy.

Freud używał pojęcia duszy. Natomist współczesna psychologia humanistyczna woli określenie osobowość, a w psychologii zorientowanej na proces, która nie rozdziela ciała i umysłu, pracuje się z człowiekiem i zachodzącymi weń procesami holistycznie.

Zasadniczo we wszystkich religiach i wierzeniach z pewnymi różnicami wyróżnia się element eteryczny, duchowy, wieczny lub nieśmiertelny, który łączy człowieka z Wyższą Istotą lub Wyższą Jaźnią.

Jeśli dusza jest niematerialna, nie da się jej także zmierzyć. Jednak wiatru także nie widać, a czujemy jego powiew. Widzimy jak porusza drzewami, ale samego wiatru nie dostrzegamy. Jego podmuch może być delikatny albo wyrywać drzewa z korzeniami i zrywać dachy z domów. Jeśli dusza to tchnienie życia, my widzimy samo życie, a więc skutek, który wywiera być może w materialnej rzeczywistości postrzeganej przez nas zmysłowo.

Żeby odpowiedzieć na pytanie „jak można rozebrać duszę”, trzeba byłoby przyjąć także założenie, że można ją w cokolwiek „ubrać”. W hinduizmie i buddyzmie przyjmuje się koncepcję wędrówki duszy i wielokrotnego jej wcielania w celach doświadczalnych. Zatem dusza może powracać cyklicznie w różnych okresach i odbierać bądź spłacać tak zwaną karmę, która jest efektem czy skutkiem poprzednich działań i nauk. Z tej perspektywy rzeczywiście dusza może być ubrana nawet w echo zdarzeń, jakie miały miejsce setki czy tysiące lat wcześniej. Mogą być do niej kwantowo doklejone ciemne bądź jasne elementy zarówno występków jak i błogosławieństw. Jednak ja wolałabym zostawić karmę psom, tylko i wyłącznie do zjedzenia. Nawet jeśli istnieje, sądzę, że wystarczy podjęcie decyzji o naszym się z niej zwolnieniu.

Załóżmy, że dla potrzeb własnych i odniesienia do cytatu, przyjmuję duszę jako coś niematerialnego, duchowego, może niekoniecznie rozumnego, ale co „nasiąka” wszystkim, czego doświadczam w trakcie życia. Dajmy na to właśnie tego, które przeżywam. Niech to będzie pamięć emocji i wszelkich zdarzeń, zarówno tych dobrych jak i z perspektywy indywidualnej – złych.

Świadomość często odcina się od tego, co bolesne, nie chcąc do tego wracać, zaglądać w ciemny roztwór bólu. Tym samym nie wyciąga zeń żadnej nauki i nie potrafi się przyznać do istnienia tego, co zaciemnione. A póki tego nie uzna, prawdopodobnie też tego nie uleczy.

Niech siedliskiem duszy będzie serce, nie umysł. Umysł potrafi trzeźwo kalkulować, dusza zaś z mojej perspektywy, po prostu chłonie nie rozdzielając doświadczeń na złe i dobre. Cieszy się samym doświadczaniem, tarzając się jak pies w błocie dla zabawy. Umysł szuka wygody i czystego zbiornika do kąpieli. Dusza po prostu się tapla. I z tą swoją naiwnością i ufnością siedzi sobie przycupnięta w serduszku. Dlatego serce bije – albo ze strachu albo z miłości – szybciej, a czasem wręcz zamiera z przerażenia bądź czystego zachwytu. Metafora taka.

Człowiek jednak świadomie chowa swoje brudki nie tylko przed samym sobą. Sprytnie stara się je ukrywać także przed innymi ludźmi, a w szczególności przed potencjalnym kandydatem, tudzież kandydatką, na życiowego partnera. Albo w ogóle jakiegokolwiek partnera.

W toku życiowych doświadczeń, zbieramy całe mnóstwo paskudztwa, które przykleja się do naszej esencji. Wchodzimy w różne relacje i dziwimy się, dlaczego ktoś traktuje nas bez szacunku, czujemy się wykorzystywani mimo, że się dla kogoś poświęcamy. Najprościej jest obwinić tę osobę za to, że taka jest i chować do wora swoje poczucie krzywdy. To jednak sprawia, że tracimy zaufanie do ludzi. Chcemy i oczekujemy często czegoś innego a dostajemy, być może, ciągle to samo. A więc bęcki pod różną postacią, mniej lub bardziej dotkliwe. Dopóki nie zwrócisz się do wnętrza i nie zajrzysz do wora, będziesz trwać w pozycji ofiary.

To nie jest wcale wielce skomplikowane. Ludzie, których spotykasz nie pojawiają się na twojej drodze z przypadku. Gdybyś nie był podatny w jakiś sposób na ofensywne zachowania, a może twoja dusza właśnie takie doświadczenie sobie wybrała, trafiłbyś na innych ludzi. To nie kwestia szczęścia lub kary, bezlitosnego Boga, który cię każe albo zakusów Szatana. To ty jesteś sprawcą swojego życia, ono ci odpowiada na to, czym ty jesteś w swoim wnętrzu. Odpowiada dźwiękom, którymi brzmisz zwracając ci innych ludzi, którzy grają odpowiadającą twoim tonom muzykę byście razem mogli stworzyć orkiestrę. To, czy ta muzyka jest bolesna czy przyjemna, to właśnie kwestia tego, czym rozbrzmiewasz. To działa w dwie strony.

Spojrzenie to wymaga odwagi. Obnażenie przed drugą osobą swojej duszy wymaga najpierw obnażenia siebie przed samym sobą. A więc zobaczenia siebie samego, zauważenia wszystkiego, co w sobie kochasz, a czego nie cierpisz, co chciałbyś zmienić. Czego się boisz, czego się wstydzisz, co potępiasz? Dopóki tego nie widzisz, inni będą ci pokazywać swoim zachowaniem wobec ciebie właśnie to, co przed sobą ukrywasz. Jeśli cokolwiek wypierasz, odrzucasz, będzie cię atakować z każdej strony.

Możesz sobie zadać kilka pytań: dlaczego pozwalasz na to, by ktoś cię krzywdził? Być może uważasz, że nie zasługujesz na nic lepszego? Może jesteś zależny, zbyt słaby, zbyt mało warty na jakimś mniej lub bardziej zidentyfikowanym rynku? Może się podkładasz? I czy to wina tej osoby, czy też twoja broszka, żeby naprawić swoje poczucie wartości? Dlaczego coś ci nie wychodzi, a inne wychodzi? Kim się czujesz, czego potrzebujesz?

Jeśli twoje nagie ciało ma należeć do kogoś, kto kocha twoją nagą duszę, to musisz najpierw kochać te wszystkie nawet najmniej racjonalne i paskudne aspekty samego siebie. Żeby je kochać, musisz chcieć je widzieć i zwyczajnie akceptować. Kto powiedział, że masz być idealny? Co to znaczy i według jakich kryteriów masz być jakimś wyimaginowanym nadczłowiekiem? Nikt nie jest idealny, ale każdy jest cudem chodzącym po ziemi.

Jeśli pragniesz bliskiej, szczerej relacji, nie wymagaj doskonałości od siebie ani od drugiej osoby. To jest przegrany wyścig jeszcze zanim wybiegniesz z boksu. Jeśli chcesz by partnerstwo było głębokie, chcesz oddać siebie w pełni, musisz się też w pełni otworzyć. Może nie być łatwo stanąć przed drugą osobą zupełnie bezbronnym, z każdą swoją raną, lękiem, marzeniami i pragnieniami. Pokazać: zobacz, tu mi ktoś zrobił kuku, więc teraz się trochę chowam przed ludźmi. Nie chcę, żeby mnie ktoś znowu skrzywdził, więc nie mówię ci, że mi zależy na tobie, chociaż tak jest. Albo powiedzieć: zrobiłem dużo głupot, popełniłem wiele błędów, skrzywdziłem kogoś, skrzywdziłem siebie, poświęcając to, kim jestem naprawdę. Boję się ponownie siebie utracić. A może: jestem perfekcyjna w tym, czego się podejmuję, ale gospodynią domu jestem fatalną. Zazwyczaj mam światło w lodówce i jem, jak sobie przypomnę, że człowiek jeszcze nie żyje światłem. Nie będziesz mógł liczyć na moje obiadki, bo zwyczajnie spalę wodę albo spożycie będzie zwyczajnie zbyt ryzykowne dla twojego zdrowia, a może nawet życia.

Dlaczego jednak nie mówi się otwarcie o tych słabościach, lękach, obawach? O błędach i naukach? O marzeniach, a nie tylko oczekiwaniach? Bo się boimy, że przecież gdy ta druga strona się dowie, nie znajdziemy tam akceptacji. Już nie będziemy tak idealni i atrakcyjni, jakich chcemy zagrać. Więc bawimy się w grę schematów, iluzji, przeciąganie liny, puszymy się jak pawie albo poprawiamy ogon jak sroki. Żeby tylko wygrać, ugrać, zwyciężyć, zdobyć. Bo chcemy być lepsi, niż rzeczywiście wydaje nam się, że jesteśmy. Bo myślimy, że czegoś nam brakuje, że coś jest nie tak, posiadamy wady fabryczne, a przecież w dzisiejszych czasach jakość jest tak ważna. Więc czasem dorabiamy sobie tej wartości albo w drugą stronę, zaniżamy cenę, byle tylko znaleźć nabywcę.

Czy to na pewno ma sens? Żadna z tych cen nie będzie wtedy prawdziwa. Klient po jakimś czasie zorientuje się, że został zwyczajnie nabity w butelkę. Robimy z siebie towar, który po chwili staje się zwykłą podróbką, tandetą. I znowu się nie udaje. Księga skarg i zażaleń zostaje uzupełniona o kolejny wpis, reklamacja, zwrot. Jak się poszczęści, to ponownie wrócimy na półkę.

I teraz, jeśli nabywca ma być godny, musi znać dokładnie skład chemiczny i wszelkie niebezpieczeństwa, z jakimi powinien się liczyć podczas użytkowania. Tu zadziała tylko szczerość. To najdroższy składnik. Nie tego uczy nas też świat marketingu, w którym wszystko można poprawić w fotoszopie, żeby tylko ładnie wyglądało na okładce. Czy chcesz być ładnym falsyfikatem czy naprawdę sobą, żeby właśnie ciebie prawdziwego ktoś kochał?

Tylko prawdziwość i szczerość rodzi zaufanie. Po obu stronach. Tylko pokazanie siebie ludzkim, z tym wszystkim co duchowe wewnątrz, bez udawania, że w nocy sfruwają z nieba aniołki i wynoszą w złotych woreczkach produkty naszej przemiany materii, rodzi apetyt na poznawanie siebie nawzajem w całości, w każdym najmniejszym nanoszczególe. Dopiero bycie duszą otwartą, nawet jeśli to ryzyko, daje przestrzeń do pojawienia się prawdziwej miłości. A prawdziwa miłość to dzielenie się wszystkim, ciałem i duszą, światłem i ciemnością.

Nie wypowiadam się na tematy, na jakich się nie znam. I powiem szczerze, że akurat na ciemności znam się perfekcyjnie, na nie byciu pewnym siebie, na chowaniu się, uciekaniu oraz na wyciąganiu tego wszystkiego z wora na światło. Dokładnie to poskutkowało i dało mi szansę na spotkanie bratniej duszy, przed którą chciałam się obnażyć i podjęłam to ryzyko. I mogę się obnażać dalej, bo miłość jakiej doświadczam wynagradza mi każdą ranę, jaką odniosłam we wszystkich bataliach doświadczenia.

Tego życzę każdemu. Choć nie wyczerpuję tutaj nawet procenta tematu, może to będzie jakaś ważna, duchowa wskazówka, co należy zrobić przede wszystkim sobie, ze sobą. Widzieć siebie, być sobą, kochać siebie i akceptować. Nie wymagać od siebie bycia kimś innym i lepszym, tworząc cienie perfekcji, które zdmuchnie szybko wiatr codzienności.

Po prostu bądź prawdziwy! A życie cię wynagrodzi!

Enjoy!