loader gif

Jak zmieniać swoje myśli i podejście do życia?

Nie każdy dzień w całości jest dobrym dniem. Jeśli myślisz, że jesteś jedyną osobą, jaka zmaga się z chorobą czy jakąś trudną sytuacją, to jesteś w błędzie. Każdy ma „coś”, co zaprząta mu głowę. To myśli dominujące na co dzień, a więc rzeczy o które wyrażasz troskę albo jakimi się cieszysz. Więcej jest jeszcze tych niedominujących, które jak lekki płomień tlą się gdzieś z tyłu umysłu. Niby nie zwracasz na nie uwagi, a są tam i powoli wypalają twój mózg w różnych obszarach.

Każdego dnia coś się dzieje, zmienia. Czasem sypie się coś w pracy, może coś sfajczy w domu, albo wkurzy cię teściowa. Cokolwiek to jest, twoje myśli zaczynają buzować jak gotująca się woda. Zazwyczaj negatywnie. Niektórzy profesjonalnie nazywają to wewnętrznym krytykiem, który ci mówi, że nie dasz rady, sytuacja jest beznadziejna a ty jesteś zwykłym pajacem. Dla mnie to zwykły Blablarz, bo nie tylko krytykuje ciebie, ale generalnie lubi sobie tak paplać, jakby stał za twoimi plecami i cały dzień prawił swoje mądrości typu: będzie tylko gorzej, zobacz, inni to mają lepiej. Rozwija nieskończoną liczbę scenariuszy i męczy bułę tak naprawdę, bo wiadomo, że większość z tego nigdy się nie spełni. Chyba, że przywiążesz się do jednego z nich, to na zasadzie rezonansu powołasz rezultat do życia. Takie są prawa tworzenia.

Ale jest coś takiego jak moc pozytywnego myślenia. Zresztą jakiś czas temu dosyć modne. Jednak gdybym powiedziała, że myślenie pozytywne jest super remedium, a ty na przykład jesteś śmiertelnie chory, masz długi jak stąd do Maroko, cierpisz po utracie kogoś bliskiego albo nie masz nawet kalosza, żeby z niego ugotować zupę i nie możesz znaleźć pracy, to bym zwyczajnie ściemniła. Pozytywne myślenie jest jak najbardziej korzystne, ale zmiana nawyków myślowych, opanowanie tego strumienia, który przetacza się z hukiem w ciągu dnia przez twoją głowę, może trochę potrwać. Jest to jak najbardziej możliwe i wymaga odrobiny praktyki i cierpliwości.

Kilka lat temu chorowałam na Blablarza. Jakich on mi to rzeczy nie mówił, to wręcz niesłychane. Nie chciałam pisać, ale może właśnie jeśli napiszę, to pomoże tobie. Żebyś wiedział, że jestem zwykłym człowiekiem, który tam był i coś z tym zrobił. Od rana do nocy potrafił mi świrować opiniami opartymi na lęku, że gruba i brzydka, głupia, musi się bardziej starać, bo nikt jej nie docenia, że nikt nie pokocha, bo się nie nadaje, nie zasługuje, że zawsze będzie żyła w nędzy, bo jej praca jest nie warta złamanego grosza. Można to rozwijać zapewne w nieskończoność. Te jego dywagacje sprawiały, że nie raz miałam ochotę otruć się Ludwikiem albo Domestosem. Ale nie ze mną te numery. Co z nim zrobiłam?

Pewnego dnia przyszła świadomość, że ja nie chcę tych myśli. Gdy tylko mnie nachodziło, odwracałam głowę i szukałam wokół siebie czegoś dobrego, miłego. Spoglądałam przez okno i dostrzegałam na przykład, że świeci piękne słońce a niebo jest tak fascynująco błękitne. Czułam to ciepło i zaczynałam zachwycać się pięknem stworzenia. Gdy powtarzał, mówiłam mu zwyczajnie: NIE, tak nie będę myślała. I myślałam zupełnie odwrotnie. Stawałam przed lustrem rano i życzyłam sobie miłego dnia. Potem wszyscy zaczęli mi go życzyć. Później stawałam co rano przed lustrem i mówiłam do siebie, że jestem kochana. Dziś, po kilku latach, niemal wszyscy do mnie mówią kochana… To, od czego odwracałam uwagę przestawało istnieć, usychało i znikało z mojego życia. To, co mówiłam do siebie, stawało się moją nową rzeczywistością. I konsekwentnie ją budowałam obserwując, ile cudów można spotkać każdego dnia. Choćby śpiew skowronka, zapach zimnej kawy, po której ślizgają się już pingwiny, uśmiech kogoś obcego napotkanego na ulicy… Cieszyłam się z takich maleńkich rzeczy, aż w końcu stały się wielkimi.

Każdego dnia byłam za coś wdzięczna, za jakiś objaw dobra ze strony Wszechświata. Za jego wskazówkę, za hasło, którym mnie wspierał mówiąc, że wszystko będzie dobrze. I ty też masz za co być wdzięcznym. Każdego dnia.

Wczoraj na przykład, na dworcu kolejowym, omal nie weszły na mnie dwie kobiety. Zdziwiłam się, a po chwili zauważyłam, że to były dwie niewidome. Jedna prowadziła drugą. Podszedł do nich jakiś mężczyzna i pomógł im zejść po schodach. Szczebiotały tak radośnie, uśmiechały się i z takim samym rozbrajającym uśmiechem przyjęły pomoc tego pana. A ja wtedy pomyślałam sobie: jakie cudowne, jaka ja jestem szczęśliwa, że widzę. Dziękuję za to, że mogę podziwiać wschody i zachody słońca.

Zatem nie bądź ślepcem prowadzonym przez zaślepionego lękiem Blablarza. Gdy nikt nie poda ci ręki, po prostu runiesz wtedy z hukiem z życiowych schodów!

Doceniaj chociaż jedną rzecz każdego dnia. Najmniejszą. A one urosną i staną się cudami!

Cmoking.