loader gif

Moje życie z dwupunktem…

Zastanawiałam się, w jaki sposób najlepiej przekazać to, czego doświadczyłam odkąd poznałam i zastosowałam w swoim życiu Metodę Dwupunktową. Żaden filmik, książka czy hasło nie będzie nigdy w stanie oddać tego, czego doświadczyłam. Stąd stwierdziłam, że najlepszym przekazem będzie moja własna, choćby skrócona historia. Z jednej strony, to ogromne ryzyko pokazać światu siebie, swoje wnętrze, a z drugiej to wszystko, czego najbardziej mogłabym pragnąć: pozwolić poznać mój świat innym ludziom. Zacznijmy więc opowieść o… zmianie.

Kilka lat temu, siedząc samotnie w pokoju na wynajętej stancji, zrobiłam rewizję moich planów i osiągnięć. Pamiętam, jakby to było wczoraj, gdy stwierdziłam, że nie tak wyobrażałam sobie moje życie. Coś tu nie pasuje i ja tego nie chcę. Oczywiście, nie zdawałam sobie wtedy jeszcze sprawy z tego, że tak naprawdę wystarczy intencja, by wprawić w ruch wielką machinę zmiany. I wtedy się zaczęło. Nie wdając się w szczegóły, rozpadało się moje małżeństwo, a w pracy też nie układało się dobrze. Opanował mnie lęk przed nieznanym. Podjęłam walkę z tym potwornym, niewidocznym wrogiem, jakim była przyszłość nie do przewidzenia. Im dłużej i bardziej walczyłam o utrzymanie stanu rzeczy, tym bardziej cierpiałam i sytuacja się pogarszała. Gehenna trwała miesiącami. Aż w końcu poddałam się biegowi wydarzeń. Zaakceptowałam, wzięłam za wszystko odpowiedzialność i weszłam znowu na pustą drogę.

Wiele wycierpiałam, lecz spotkałam na niej osoby, które podały mi dłoń. Nie miałam nadziei, że uda mi się z tego wyjść bez szwanku, ale tak się stało. Później ja tę dłoń podałam innym, którzy lądowali w tym, od czego mnie udało się uwolnić. Jednak cały czas czułam, że coś jeszcze we mnie nie gra. Próbowałam uciekać jak najdalej, na koniec świata. I uciekłam tam naprawdę…

Chodziłam w wielkim płaszczu ukrycia przed światem. Często życie pokazywało mi, że najlepiej być zwykłym i szarym, nie wychylać się i wypełniać czyjeś rozkazy. Wcześniej taka nie byłam, lecz doświadczenia wyryły trwały ślad w istocie, jaką się wówczas stałam. Żyłam wewnątrz, odcięta od świata, ze swoimi pragnieniami i pomysłami, a kumulowana energia żądała wręcz ujścia odbijając się z hukiem od ścian mojego serca i duszy. Lecz, gdy tylko zaczynałam coś robić, paraliżował mnie znowu strach. W głowie słyszałam, że mi nie wolno. To nie przystoi. Nie powinnam. Mój szef będzie się złościł, mama nie będzie zadowolona, ludzie będą się śmiali… Tak… Znasz to? Do tego dochodziły nieuzasadnione wybuchy emocji w nieodpowiednich momentach. Nawet, kiedy nie chciałam się tak zachować, nie miałam nad tym zupełnie kontroli. Zdawałam sobie sprawę z tego, że widzę rzeczy, których nie ma, bo pamiętam to, co już znam. Nie wierzyłam, że istnieje coś innego. Że ludzie mogą być dobrzy, bezinteresowni, albo że mogą mnie po prostu kochać taką, jaka jestem. Ale byłam jak zawirusowany system operacyjny. Niby działa, ale gdy chcesz wykonać jakąś konkretną operację, aktywuje się trojan i robi psikus. Usuwa dokumenty, włącza ci na raz tysiąc reklam, byś nie mógł się skupić, albo podmienia ci pliki. Rozmnaża się jak agent Smith z Matrixa. Jeśli go nie rozpoznasz, podłączy się do innych programów i rozłoży cały system kopiując się w nieskończoność…

Wiedziałam, że wszystkie potwory tkwią w mojej głowie. Pracowałam ze sobą, chodziłam na szkolenia i rozwijałam się. Ale to zajmowało dużo czasu. Notatki z czasem lądowały w kącie, zapominałam o ćwiczeniu takim czy owakim. Albo mi się zwyczajnie nudziło. Prosiłam bliżej niezidntyfikowaną wyższą inteligencję o pomoc. A ona zawsze mi odpowiadała. Wtedy dostałam zaproszenie na warsztaty.

Oczywiście, standardowo, opierałam się pomysłowi dłuższą chwilę. Jednak rzutem na taśmę, wybrałam się  w wakacje na warsztaty do Gdańska z myślą, że skorzystam być może jeszcze z plaży.

Cztery dni minęły jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. I wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa w życie. Te same pomysły, które od lat tkwiły w mojej głowie, zaczęłam wprowadzać w życie. Chciałam zawsze pisać i dzielić się tym z ludźmi, więc zebrałam się na odwagę i założyłam mini-bloga na forum. Wówczas ujrzałam schemat, który nie pozwalał mi niczego robić, jakim było wspomnienie z pierwszej klasy. Narysowałam piękny, zabawny komiks, ale pani nie uwierzyła, że zrobiłam go samodzielnie i wezwałam do szkoły mamę. Jasne, że postawiła mi pałę. Mamie też zresztą nie uwierzyła. Wtedy przestałam pisać wierszyki i rysować. I przez kolejne lata pisałam dla siebie. Bo bałam się, że nikt w to nie uwierzy.

Weszłam w osobistą transformację zmieniając wszelkie ograniczające mnie przekonania i wzory. To skutkowało wieloma przygodami, nieoczekiwanymi wyjazdami, wspaniałymi ludźmi, jacy pojawili się na mojej ścieżce. Bo to było to, czego chciałam od życia. Radość i czerpanie wiedzy z doświadczeń, a nie życie w przeszłości. W końcu zmieniałam to, czego dotychczas świadomie nie byłam w stanie. I wszystko to opisywałam…

Miałam z tego przeogromną frajdę. Podejrzewam, że nie tylko ja, ale i inni ludzie, którzy czytali moje przygody w trakcie rozgramiania własnego, zawirusowanego systemu. Z każdym krokiem i dwupunktem zmierzałam coraz bardziej do równowagi, aż w końcu umknął mi moment, gdy ją osiągnęłam…

Wiesz, co to jest cud? To coś, co jest nieprawdopodobne (albo mało), a jednak się dzieje. I ja tego doświadzyłam. Wielu „zbiegów okoliczności”, rozwiązań wręcz z kosmosu, które teoretycznie nie powinny były się nigdy wydarzyć. I większości z nich nie wymyśliłabym sobie sama. Ale dwupunkt tworzy środowisko dla najlepszych i najbardziej korzystnych dla nas rozwiązań. Wiele relacji uległo napawieniu, inne, toksyczne, zerwaniu. Nawiązałam nowe przyjaźnie i odwiedziłam wiele miejsc, o jakich marzyłam. Teraz nie wiem nawet, w jaki sposób udało mi się tego wszystkiego dokonać. Cuda, począwszy od znalezienia pracy przez moich bliskich, a na zwiększonej produktywności kur kończąc.

Później powstała moja strona, następnie blog prowadzony pod patronatem Instytutu Świadomości Kwantowej Świstelnicka&Kaliński o nazwie kwantowarodzina.blogspot.com, aż sama zostałam Trenerem Metody Dwupunktowej NCK i także tworzę Instytut SKiSK. Pojechałam także na seminarium Franka Kinslowa, twórcy Synchronizacji Kwantowej. Tak, jak marzyłam. Dlaczego? Bo dwupunkt mi pomógł.
Dla mnie to naukowa metoda. Zarówno Frank Kinslow, Gregg Braden czy Richard Bartlett, opierali się na badaniach ludzkiego ciała, emocji i świadomości. Intytut HearthMath w USA prowadzi badania dotyczące koherencji serca, wydaje publikacje dotyczące redukcji stresu w życiu, a nawet produkuje urządzenia pozwalające monitorować stan emocjonalny i rytm serca na co dzień.

Nie spędziłam dziesięciu lat na psychoterapii, medytacji czy ascezie w puszczy. Zdecydowałam się doświadczać życia we wszystkich jego odcieniach. Wzięłam odpowiedzialność za konsekwencje moich własnych decyzji, jakie kiedykolwiek podjęłam, bez ich oceniania. Zresztą, nie da się ich ocenić. Nigdy nie podejmujemy złych decyzji. To, co wynika z nich nieprzyjemnego, często prowadzi nas do wielu pozytywnych zdarzeń, znajomości czy okazji. Jeśli cokolwiek byśmy wykasowali, zniknęłaby cała linia „dobrego i złego” z tym związana.

Piszę. Powstają bajki dla dorosłych, notatki i co rusz wracam do innych, trudnych tematów. Wiem, że przyjdzie dzień, kiedy skończę. A wtedy uznam swoje życie za użyteczne też dla innych. Żyję każdą chwilą, jaka jest mi dana. W każdej jestem szczęśliwa, nawet, gdy odbiega ona od moich wyobrażeń. Bo we mnie jest ocean spokoju.

Teraz problemy nie są problemem. Są tylko doświadczeniem, które dzieje się zmojego powodu i dla mnie. Dlatego łatwiej mi iść przez życie, bo wiem, że zawsze mam wybór. Przyjmuję swoje życie i jestem za nie odpowiedzialna. Kocham moje życie, bo to ja je takim tworzę i w każdej chwili mogę przecież coś w nim zmienić. Skończyły się lata iluzji, w której żyłam myśląc, że nad niczym nie mam kontroli, na nic nie mam wpływu i jedynym wyjściem byłoby otrucie się ludwikiem. To nie jest prawda. Ale większość ludzi żyje dokładnie tak, jak ja wcześniej. Dlatego to piszę. By rozwiać tę mglistą zasłonę kłamstwa.

Życie ci się nie przydarza, ale odpowiada według tego, co myślisz o sobie i innych. Inteligentnie pokazuje ci twoje własne lęki, stawiając na drodze ludzi, których się boisz. Pokazuje ci, jak bardzo się szanujesz i kochasz, gdy nie pozwalasz innym się krzywdzić. Gdy nie masz tej świadomości i nie potrafisz czerpać ze swoich doświadczeń, żyjesz we wrogim świecie, w którym inni chcą cię zranić. Wszyscy są winni, a ty żyjesz w mentalności ofiary. I tylko ty możesz z tym skończyć. Znajdź tylko dla siebie najprostsze narzędzie, które pozwoli ci trwać w stanie koherencji między sercem i umysłem, a znowu odzyskasz władzę nad swoim życiem. Przejmiesz lejce tego powozu, który pewnie niehybnie kolebie się już nad przepaścią, tak jak kołysał się mój.

Nie ma się czego ani kogo bać. Wiesz dlaczego? Bo i tak umrzesz. Więc żyj tak, abyś był szczęśliwy, a na łożu śmierci mógł wypić szklankę whisky z lodem pochrząkując: „tak, moje życie było … (tu wstaw dowolny niecenzuralny wyraz dla większego wyrazu emocji)”.