loader gif

Nanoświadomość i flirtujące obiekty

Zabierając się do tego wpisu, tuż przed moimi oczami na fejsie, który bywa czasem niemalże apostołem dobrej nowiny, wyrosła żółta kartka Beaty Pawlikowskiej z napisem:

„Zrób, co jest możliwe do zrobienia. Resztę zostaw Bogu. I nie martw się na zapas!”.

Jakże często mamy tak dużo na głowie, że naciskamy na siebie, próbując się zmobilizować, dać z siebie 120% normy, a mimo to potrafi walnąć w nas grom z jasnego nieba, wpadniemy w jedyną kałużę na drodze albo wdepniemy w osamotnioną na całym trawniku…niespodziankę! Bywa! Chociaż, co do trawnika, podobno przynosi to szczęście i duże pieniądze. Dobrze jest wierzyć w rzeczy pozytywne. Nie da się jednak kontrolować całego wszechświata. To całkiem mądra myśl. To, co możemy robić, to zawsze dawać z siebie tyle, ile jesteśmy w stanie, najlepiej, jak tylko potrafimy. A resztę, bez względu na okoliczności, po prostu odpuścić.

Jeszcze kilka lat temu sądziłam, że absolutnie nie mam wpływu na swoje własne życie. Że jestem zdana na los, okoliczności, bądź co bądź niesprzyjające w większości przypadków, że jestem zależna od innych ludzi, ich humorów i kaprysów. Myślałam, że tego nie da się zmienić, że jestem niewolnikiem. Czasem czułam się wręcz jak chomik biegający w kołowrotku, który myśli, że dokądś dobiegnie, gdy tymczasem za szybką śmieją się ze mnie jakieś wielkoludy traktując mnie jak swoją maskotkę. Nawet zdarzyło mi się wtedy napisać taką notatkę:

„Rzeczywistość jest tak daleka od naszych wyobrażeń, co do możliwości samodzielnego jej kształtowania, że czasem z bezsilności chciałoby się zniknąć, przestać myśleć, przestać istnieć…

Poezja codzienności, kiedy życzliwy uśmiech dodaje ci sił, żart odrywa siłą twoje myśli od beznadziei, a kiedy wrócisz do domu, to masz ochotę się otruć ludwikiem lub domestosem…”.

Dogłębna analiza mojego życia pokazała mi obraz, w którym przestałam być sobą. Jako dziecko a później nastolatka, podczas gdy moje koleżanki chodziły na pierwsze randki, ja tropiłam tajemnice wszechświata, czytałam o tym, czym jest czas i przestrzeń, jak powstało życie, badałam historię starożytnych cywilizacji i religii. Później przyszedł moment, gdy dostosowałam się do systemu zapominając o tym, co wiedziałam. O tym, jak istotna jest perspektywa niewidzialna, a ludzie nie zdają sobie sprawy z tego, jak bardzo są ważni i jak ogromny wpływ wywierają swoim zachowaniem na cały świat a nawet wszechświat. Zapomniałam i dostosowałam się do systemu. Ale ta wersja rzeczywistości, jaką stworzyłam, nie była taką, jakiej oczekiwałam naprawdę. W ogóle nie podobało mi się moje życie.

Ale co wtedy musiałabym zrobić? Zacząć coś zmieniać! Uuuu! A to przerażające! Zmiana!? Jak to!? Zmiany są straszne i się ich boimy. Więc ja zupełnie nieświadomie wówczas wyraziłam intencję: nie chcę tak! Chcę innego życia! Chcę, żeby moje życie było przygodą! Chcę, żeby było prawdziwe!

No i od tego momentu wszystko zaczęło się zmieniać… Zobaczyłam świat zupełnie innymi oczami. Ale nie byłam w stanie kontrolować zmian,  jakie zachodziły. Czasem były niesamowicie trudne, kosztowały całe worki trudnych emocji i wanny wylanych łez. Nie potrafiłam zarządzać swoimi intencjami, chociaż wiedziałam doskonale, jak one działają. Potrzebowałam narzędzia, które pozwoli mi panować nad swoją własną kreatywną mocą twórczą. Niespodzianka jest taka, że każdy ją ma i dysponuje nią mniej lub bardziej świadomie. I wtedy, dwa lata temu, natrafiłam na Metodę Dwupunktową, już po innych doświadczeniach z różnorakimi technikami rozwoju. I to okazało się strzałem w dziesiątkę.

Po kilku latach podążania z prądem i pod prąd, dzisiaj z czystym sumieniem mogę przyznać, że mamy wpływ na to, w jakim kierunku podąża nasze życie. Mało tego, możemy się nauczyć tym pływem zarządzać i żyć z większym spokojem, otwartością na nieznane, w przeciwieństwie do oporu wobec zmiany. Zresztą, opór wobec zmian to jak stanie na torach w tunelu. Nieważne, czy podbiegniesz do przodu czy się cofniesz do tyłu, nieuchronnie przejedzie cię pociąg transformacji. Taka zamiana.

Porządkowanie życia powinno iść w parze z rozwojem inteligencji duchowej. Powinno służyć wzrostowi samoświadomości przez wyciąganie wniosków z przeżytych doświadczeń, widzeniu siebie jako części o wiele większej całości, z którą jesteśmy w nieustannej interakcji i komunikacji. Praktyka współczucia, wdzięczności i zrozumienia, a dalej postrzeganie rzeczywistości jako swoistych kwantowych puzzli, wielkiej kosmicznej zupy pełnej potencjałów i możliwości, prowadzi do ukształtowania się nanoświadomości, jak nazywa to zjawisko Arnold Mindell[1].

Nanoświadomość to wrażliwość i umiejętność dostrzegania gry otoczenia z naszą percepcją, gdy obiekty i zdarzenia szturchają nas w ramię po to, by zwrócić na nie naszą uwagę. Flirtują z naszą uważnością, mając dla nas zawsze ważne przesłanie. Możemy znaleźć się w jednej fazie odbioru z danym obiektem w momencie, gdy go dostrzegamy a on zostaje przez nas dostrzeżony. Stajemy się z nim związani.

Nic nigdy nie dzieje się bez sensu. Każde zdarzenie, powiązanie, staje się częścią naszego doświadczenia i stymuluje nasz wzrost. Nawet najprostsze spojrzenie przez okno, potknięcie się na ulicy, tudzież złapanie kataru. Nanosygnały, które płyną z naszego ciała, także próbują zwrócić naszą uwagę na to, co symbolizują. Są komunikatami ciała, jego mową, w reakcji na nasze działania i sytuacje życiowe. Jeśli brakuje nam tej świadomości, ignorujemy te lekkie poszturchiwania, możemy zapędzić się w życie z poziomu umysłu. A wtedy ciało coraz silniej będzie nam sygnalizować brak spójności. Dlatego warto rozwijać w sobie tę świadomość. Być wrażliwym i otwartym na komunikację z wszelką formą przejawioną, by móc zrozumieć to, co nie jest przejawione i czego nie da się zmierzyć.

Podążanie za rozszerzającą się świadomością może być niezwykłą przygodą. Nigdy nie wiadomo, dokąd nas zawiedzie. Tak naprawdę nie cel staje się istotny, ale przeżywanie drogi zwanej życiem w zupełnie inny sposób. Taki jaki dla nas jest przyjemny. Ja zażyczyłam sobie kiedyś, by moje życie było przygodą.  Idę po znakach, bawiąc się w detektywa i odkrywcę tajemnic. Chociaż chciałam odkrywać tajemnice wszechświata będąc dzieckiem, to odkrywam każdego dnia jakiś sekret dotyczący mnie samej i mojego życia. Może to jednak jest ze sobą tożsame? Tego jeszcze nie wiem. Ale kiedyś się dowiem.

Stąd, na dowód odbierania wszelkich nanosygnałów i mojej zabawy, przytoczę jeden znak, jaki towarzyszy mi w ciekawych i zwrotnych momentach życia.

Kiedy jakieś pięć lat temu zaczęłam wychylać nosek z mojej pieczary bezpieczeństwa, podróżowałam dużo pociągami, w dodatku wiele godzin. Pierwszy mój wyjazd, to była podróż w nieznane. Nowe miejsce, nowi ludzie, których miałam uczyć. Zupełnie wszystko nowe. Siedziałam w pociągu obserwując w głowie pojawiające się znaki zapytania: czy sobie poradzę? Czy to jest dla mnie dobre? Wtedy dopiero dostrzegłam napis na moim kubku z kawą, po której przez to moje zamyślenie ślizgały się już pingwiny. Napis brzmiał nie po polsku, bo to pewnie byłoby mało cool, a mianowicie: „Enjoy”.

Uśmiechnęłam się wtedy do siebie i poczułam ogromny spokój. Wiedziałam, że mam się cieszyć nowym doświadczeniem i na nie otworzyć. I rzeczywiście, spędziłam później kilka miesięcy niesamowicie przyjemnej pracy i podróży, poznając ludzi w pociągach i słuchając niesamowitych historii. A czasem zasypiając komuś obcemu na ramieniu.

enjoy-z-pociągu-na-zyja-e143982921280206

Innym razem spontanicznie, zupełnie bez zastanowienia, kupiłam bilet do Włoch, żeby odwiedzić przyjaciółkę na stażu. Tylko na cztery dni. Nie miałam pojęcia, czy dobrze robię. Bo przecież praca, tyle zajęć do skreślenia z listy… Nawet za bardzo nie wiedziałam jak dotrzeć z lotniska do miasta. Poszukałam autobusu już na lotnisku, a przyjaciel Meksykanin napisał mi wiadomość, że znajdzie mnie na dworcu. Ufałam, że znajdzie i znalazł, ja nawet nie miałam mapy ani adresu. Spacerując wolnym krokiem ulicami Mediolanu i wdychając słodki aromat tamtejszych kwiatów okalających balkony, moją uwagę zwrócił w ciemnościach mały, czerwony samochód. A właściwie umieszczony na nim napis: „Enjoy”!

Znowu się uśmiechnęłam, nie omieszkałam strzelić mu fotki. Odpuściłam wtedy wszystkie myśli o pracy i po prostu cieszyłam się każdą chwilą z przyjaciółmi. I rzeczywiście, w ciągu czterech dni mieliśmy wiele przygód, łącznie z tym, że Meksykanina zgubiłyśmy w tłumie w Wenecji…

enjoy org

Z kolei jakiś miesiąc temu, wracałam z pracy w zamyśleniu. Rozważałam podjęcie pewnej decyzji i widziałam wszelkie „za”. Ale też blablarz umysłu, wisząc mi nad głową, dokładał swoje wszelkie „przeciw”. Część mnie chciała z otwartymi ramionami wybiegać ze strefy komfortu na zielone łąki przygody, a jakaś część zawiesiła się na gumce od majtek na płocie. Nagle na pasie obok zahamował z piskiem opon samochód, jakby podirytowany tym, że musi stanąć w korku. Zdziwiłam się, bo pozostali uczestnicy ruchu podążali raczej spokojnie i cierpliwie. Jechałam dalej niespiesznie. Nagle zmienił pas, jechał chwilę za mną, po czym wyprzedził i z impetem zajechał mi drogę. Z troską pomyślałam, że gotów sobie wyrządzić krzywdę, albo jeszcze komuś. Ale zahamowałam z radością, że hamulce jednak mam dosyć sprawne. I wtedy mój wzrok padł na jego rejestrację. A na niej napisane było co? Oczywiście, że: „ENJOY”! Tyle, że bez wykrzyknika.

Wtedy już wiedziałam, że decyzja jest na tak. Że na tej drodze spotka mnie coś miłego, dobrego i na pewno jest jeszcze wiele do odkrycia.

Wprawdzie nie zdążyłam mu zrobić zdjęcia, ale znalazłam w Internecie. Mam wrażenie, że nie ma jednak zbyt wielu takich numerów rejestracyjnych w Polsce… Więc ten znak wydaje mi się totalnie wyjątkowym.

w0_enjoy

I właściwie z ostatniej chwili, sprzed dni kilku, gdy udałam się do Krakowa na nagrania wraz z ekipą Instytutu Świadomości Kwantowej SKiSK. Trochę byłam znużona podróżą, nieprzytomna, czekało mnie jeszcze nadrobienie makijażu, bo wstałam o czwartej rano. W studio miałam całą ścianę szafek do wyboru. Jak dla kobiety, było ich stanowczo za dużo, bo nie wiedziałam do której włożyć swoje rzeczy. Intuicyjnie podeszłam do jednej z nich i wyciągnęłam wieszak. W lustrze dostrzegłam, że we wnętrzu szafki znajduje się jakiś napis. Ku mojemu zdziwieniu, a raczej niewyobrażalnej radości, napis ten brzmiał: „enjoy every moment”.

WP_20160512_004

Uśmiechnęłam się, bo wiedziałam już wtedy, że dzień będzie niezwykły i na pewno doprowadzi mnie do odkrycia czegoś dla mnie ważnego. I tak się też stało. Był niesamowicie radosnym dniem, pełnym pracy i zabawy, a przy okazji poznałam niezwykłego człowieka, Janusza Grabowskiego, który w totalnie kosmiczny sposób opowiadał o fizyce i wszechświecie…

Taki jest mój świat. Tak działa nanoświadomość. Inaczej, świadomość kwantowa.

Dlatego zawsze na końcu piszę:

ENJOY!

“W każdym z nas drzemie pewna niezbadana sfera, która, jeśli dojdzie do głosu, jest w stanie czynić cuda.” (Paulo Coelho „Czarownica z Portobello”).

[1] Arnold Mindell – amerykański psychoterapeuta, psycholog, twórca nowej orientacji psychologicznej i terapeutycznej zwaną psychologią zorientowaną na proces.