loader gif

Zaufaj…

Czasami mam w życiu pod górkę. Ale tym razem przeszłam sama siebie.

Wczoraj cały rynsztunek warsztatowy zapakowałam do mojej małej, czarnej smoczycy, która to już wskrzeszana była kwantowo niezliczoną liczbę razy. Ta sama kwantowa statystyka mi mówi, że to auto jest niczym kot i ma co najmniej dziewięć żyć oraz kilka wersji ściągniętych z wszechświatów równoległych. Nie zwalniało mnie to jednak z obowiązku zajrzenia jej w paszczę i napojenia olejem przed ruszeniem w podróż, choć co prawda nie miałam zamiaru jechać przez pustynię ani przez syberyjską tajgę.

Jakież było więc moje zdziwienie, gdy nie mogłam otworzyć klapy. Siłowałam się pół godziny. Nic z tego. Urwana linka. Nie pozostawało mi nic innego, jak zaufać, że te krople wyciekające z wydechu są objawem obecności oleju w silniku i zaryzykować. Więc nie zajechałam do mechanika. Włączyłam nawigację i pojechałam.

Postanowiłam pół drogi przebyć autostradą a drugą połowę drogą, jaką pokazał mi doktor Google. Wskazywał bowiem na najkrótszy czas na tej trasie ze wszystkich możliwych dróg. Dlaczego więc miałabym jechać dwie i pół godziny, skoro mogłam jechać godzinę pięćdziesiąt?

Jechałam więc sobie wygodnie pierwsze siedemdziesiąt kilometrów. Nawet trochę sennie, pod słońce, wsłuchując się jednocześnie w burczenie silnika, który jęczał całkiem znośnie, nie wskazując na syndrom zatarcia. Słuchałam muzyki dudniącej w głośnikach i zastanawiałam się, jakimi epitetami mogą mnie określać kierowcy śmigający obok z prędkością światła, podczas gdy ja toczyłam się dziewięćdziesiąt na godzinę. I tak szybko zleciała ta połowa. Zjechałam na inną drogę.

Wąska. Ale równa. Szkoda tylko, że równa była do czasu. I stawała się coraz węższa i węższa, aż w końcu zniknął ze środka ten biały pasek, którego zawsze się trzymam jak małpa gałęzi. Zaczęło się ściemniać. Google pokazało skręt, że będzie minutę szybciej. To skręciłam. I to był zły skręt!
Droga stała się kręta niczym żmija pełzająca wśród leśnych pieleszy. Wąska jak nitka. Po lewej przepaść. Jedno drgnięcie dłoni i baj baj maszkaro. Za chwilę po prawej przepaść. Noga mi zadrżała na sprzęgle i wzięłam kilka głębokich wdechów.

Jechałam już niemalże w ciemności. Wszędzie na znakach jakieś procenty, 6%, potem 9%, zastanawiałam się, czy produkują tam alkohol, ale kiedy silnik zaczął rzęzić próbując wciągnąć smoczycę na dwójce pod górę, to jak bułki lubię, miałam ochotę się rozpłakać!

Jadę, niby pod górę, ale na końcu jakby niebo? Nie widzę, czy jest zakręt w lewo, w prawo, czy może zjazd w dół, a może w ogóle nie ma tam nic? Jechałam ze łzami w oczach, oślepiał mnie blask świateł jakiegoś kierowcy, które z pewnością z politowaniem czołgał się za mną. Już miałam myśl: a mam to gdzieś! Nie jadę dalej! Tu zostanę, nie dojadę przecież taką drogą! Boję się! Jestem sama, jest zimno, ciemno i do domu daleko! Ja nie chcę! Ja nie potrafię jeździć po górach, ani pod górkę, ani z górki, ja pochodzę z wyżyny, tam się przecież po płaskim jeździ i ewentualnie w zaspach i w mrozie! Po górach ja niezwyczajna! Taki ze mnie kierowca jak ze słonia balon pogodowy!

Ale za moment mi przeszło. Przecież czekają tam na mnie ludzie. Jadę do nich. Być z nimi. Przecież skoro inni jeżdżą, to i ja potrafię, a jak nie potrafię, to się nauczę. Przecież najgorsze drogi, śniegi, mrozy, awarie moja smoczyca ze mną już przetrwała. Mogę na nią liczyć.

Pomodliłam się tylko do wszelkich możliwych Aniołów, co by mnie niosły na skrzydłach i o silnik zadbały, żeby nie wyskoczył na kolejnym zakręcie czy nie zgasł na kolejnej górce. I nagle zrobiło się lżej, jakoś tak nawet widniej dookoła, strach rozluźnił swoje objęcia i ostatnie dwadzieścia kilometrów, choć długo, przejechałam już w miarę płynnie.

Pozostała kwestia nakarmienia mojego zwierzaka. I dziś znów próbowałam otworzyć klapę. I dziś znowu nie działała linka. Wysiadłam. Sprawdziłam. Nie drgnęła. Silnik jęczał po wczorajszym nadwyrężeniu, zawory zaczęły klepać, z paszczy zaczęło już śmierdzieć, jakbym jej co najmniej sto lat zębów nie myła. Wiedziałam już, że bez oleju nie mam się co wybierać w podróż powrotną.

I co teraz? Skąd pomocy? Teraz to już naprawdę tylko Anioł jakiś może mi pomóc – pomyślałam.

Przymknęłam skrzydełka mojej maleńkiej, dyszącej ze zmęczenia maskotce i ze smutkiem zaczęłam się oddalać, wymyślając, skąd tu wytrzasnąć jakiegoś specjalistę od smoków w wieku co najmniej podeszłym. Ale intuicja kazała mi się obejrzeć i na nią spojrzeć. Obejrzałam. I mimo ciemności dostrzegłam, że klapa jest otwarta. Klapa jest otwarta, jakby ktoś przycisnął ten magiczny prztyczek i wyciągnął ją już z zardzewiałego zamka. Ale to nie byłam ja. A linka przecież przed chwilą ani drgnęła…

Otworzyłam maskę i zbadałam poziom płynów. Zdecydowanie i nieomylnie wiało suszą a w moim sercu trwogą. Zadbałam, nakarmiłam, uleczyłam. Zastanawiałam się, jak, no jak to możliwe? I wtedy, zamykając klapę zauważyłam leżące na szybie białe piórko…

Jak często wybierasz w życiu drogę na skróty? Jak często wybierasz najprostsze rozwiązania? Może ufasz mechanicznym mapom i kierujesz się bezdusznymi wskazówkami?

Mapa nie jest terenem. Jeśli chcesz iść na skróty, licz się z tym, że droga może być kręta, biec tuż nad przepaścią, możesz mieć ciągle pod górę lub stracić trochę sprzętu.
Jedno jest pewne: im trudniej, tym szybciej będziesz musiał zdobyć doświadczenie, żeby na tej drodze przetrwać i dotrzeć do celu.

Jednak jest wiele aspektów, jakich nie widzisz, nie znasz, nie czujesz, nie jesteś w stanie przewidzieć. Czy zaufasz wtedy jakiejś sile wyższej? Prowadzeniu? Opiece? Intuicji? Przywołasz swojego Anioła?

Proste drogi nie czynią świetnego kierowcy.

Cokolwiek się dzieje, to ty siedzisz za kółkiem.

To ty decydujesz, w którą skręcisz drogę, czy pojedziesz prosto.

Ty jesteś kierowcą swojego bolidu zwanego życiem.

Jeśli nie znasz toru, zaufaj swoim umiejętnościom.

Bez wiary w siebie, to i Anioły ci nie pomogą.

Enjoy!