loader gif

Świąteczny pierwszy raz…

Przygotowania do świąt mogą być nudne i absorbujące. Dlatego opowiem ci jak przeżyłam mój wczorajszy pierwszy raz…

Gra wstępna odbyła się w najsłynniejszym sklepie w Polsce. Po hiszpańsku brzmi „mariquita”, nawet bardziej sympatycznie. Wydłubałam z portfela samotnego złocisza, żeby mieć w co wrzucać produkty zapisane na błękitnej kartce. Przeciskałam się przez tłumy kupujące napoje, cukierki, bombonierki i czasem nawet papier toaletowy. Z nadzieją wyglądałam tego, czego poszukiwałam.

Jednak zamęt przedświąteczny ma to do siebie, że ludzie odkładają rzeczy, których jednak zdecydowali się nie chcieć, zupełnie gdzie popadnie. Chodzę, szukam, wszędzie tylko mleczna czekolada, a ja nie takiej potrzebuję. Zwróciłam się więc do największej siły przyciągania, jaką mam zawsze ze sobą – do mojego serca. I powiedziałam:

– Prowadź! Przecież musi gdzieś tu być!

Z zaufaniem do mojego własnego magnetyzmu podążałam między półkami. Zdążyłam jeszcze komuś podpowiedzieć, gdzie zimuje proszek do pieczenia. Dotarłam do stoiska ze świeczkami, a tam co? Jedna jedyna, osamotniona tabliczka gorzkiej czekolady, upchnięta między świeczki i zestaw prezentowy ze śliwkowym musem do ciała.

– Bingo! Na to bym nie wpadła! To przy okazji wezmę i świeczkę o zapachu wiśni i czekolady! – pomyślałam.

I krążyłam dalej zastanawiając się, dlaczego właściwie pakują po cztery sztuki proszku do pieczenia, skoro ktoś na przykład może potrzebować jednej łyżeczki? Potem w lodówce szukasz worków do lodu i natykasz się na proszek z roku 2011, którego nigdy nie zużyłaś. Gdyby można było z tego zrobić chociaż coś przydatnego, nie wiem, kąpiel dla stóp albo maskę do twarzy… Obawiam się jednak, że może wtedy stopy urosłyby o dwa rozmiary a twarz przybrała wyraz Ciastka ze Shreka.

– Przydałyby się jeszcze ozdoby – pomyślałam. Kolorowe kredki do posypania ciasta, ale też nigdzie ich nie było. Więc krążyłam, aż dotarłam do stojaka z jakimiś misiami. I ku memu jakże wielkiemu zdziwieniu, mój wzrok padł na cukier w kolorze turkusowym. Pewnie Maria Skłodowska byłaby „uradowana” takimi porcjami chemii, ale wzięłam, bo to było jedyne takie zjawisko na cały sklep. I ja się uradowałam, aż pewnie zaczęłam świecić.

Kupiłam wszystko, co miałam na liście, chociaż nie do końca takie, jakie myślałam, że będzie…

Zbliżał się już czas. Wszystko było zaplanowane. Artefakty ustawiłam na stole, według spisu i porad profesjonalistów. Nigdy wcześniej tego nie robiłam, więc byłam totalnie przerażona. Bałam się, że popełnię jakiś błąd, że mi nie wyjdzie i ktoś wtedy będzie niezadowolony…

Wrzuciłam wszystko razem i maszynę podłączyłam do prądu. Zaczęła wirować, wibrować, ale nie wiedziałam w jakim tempie mam to robić! Nie wychodziło nic! I kogo poprosić o pomoc? Jedynie mama na dole w domu… Wołać, nie wołać? Przecież ona ma większe doświadczenie, na pewno wie, jak to się robi… Stwierdziłam jednak, że wstyd i siara. Nie będę wołać, sama się muszę nauczyć. Jestem już przecież dużą dziewczynką!

Podkręciłam obroty. Maszyna wirowała szybciej i szybciej… Wszystko stawało się coraz twardsze, aż w końcu i maszyna stanęła! Wtedy wiedziałam, że już gotowe! Że można zaczynać! Taka byłam dumna! Jeszcze tylko chwilkę ochłodzę…

Wtedy z impetem rzuciłam moją zmrożoną kulę ciasta na stolnicę! Sprytnie rozwałkowałam rozkoszując się delikatnym zapachem cynamonu i olejku orzechowego. Zmierzyłam, czy ma odpowiednio tyle milimetrów ile powinno mieć i przystąpiłam do obróbki ręcznej. I ciach, ciach, raz za razem, wycinałam aniołki, choinki, dzwonki, domki, księżyce i serduszka…

Wkładałam porcja za porcją do piekarnika, a one rosły i rosły… Nagle zsuwając z blachy jednego z aniołów, niechcący urwałam mu ogonek.

– Nic to, trzeba spróbować pierwszego wypieku! – pomyślałam i odgryzłam mu skrzydło.

Jak cudownie było poczuć, jak rozpływa się w moich ustach. Takie delikatne, o lekkim posmaku masełka i zapachu świąt. Zamruczałam tylko pod nosem i stwierdziłam:

– Tak, zaiste, to jest dobre!

Wtedy wybiła północ. Jako Kopciuszek musiałam się zbierać do Łóżkowic. Po drodze z kuchni zgubiłam jeszcze pluszowego paputka. Dziadek Piaskowy przyszedł w miarę szybko i zamykając mi oczy wyszeptał:

– Doskonałe ci wyszły twoje dziewicze, wigilijne ciasteczka!

The End

Wesołych Świąt Kochani

Radujcie się co nie miara

ENJOY